Mój mąż na pytanie: Na co miałbyś ochotę, Słońce? (o obiad chodzi! 😊) odpowiada westchnieniem rozpaczy i tłumaczy mi: Kochana moja, a co ja mogę chcieć, skoro na nie mam twojej wiedzy, nie sięgam swoimi zachciankami kulinarnymi do twojego repertuaru, gubię się. Nie każ mi wymyślać, zrób cokolwiek chcesz, przecież nigdy nie marudzę, wszystko mi smakuje. Naprawdę!
Muszę mu wierzyć, bo faktycznie nigdy nie wybrzydzał. A ja fakt – zaplatam warkocz z polskiej kuchni klasycznej (przedwczoraj były ruskie pierogi), czasem całkiem odpływam w dalekie rejony i robię marokański tajin, albo koreańskie japche, bywa, że w ogóle coś wykręcam dziwnego (fijużon!).
Ale dzisiaj, gdy się głowiłam nad obiadem, poszłam do zamrażarki sprawdzić co to ja tam mam zamrożone na ten czas, (jak dzisiaj), gdy mi się do miasteczka nie chce jechać?
Tak się żyje na wsi – jakby co, muszę mieć pod ręką wszelkie produkty do zrobienia obiadu bez wychodzenia z domu. I mam! W piwniczce przetwory, ziemniaki z targu i wina mężowe. W zamrażarce kilka porcji mięs i ryb, a w podręcznej spiżarce makarony, kasze, ryże, oleje, mąki i inne sypkie. Po coś też kupiłam włoszczyznę kilka dni temu i właściwie … nie wiem po co? No to ją zużyję, bo wyjęłam z zamrażarki gulasz jagnięcy i od razu pomyślałam że zrobię musakę, ale nie mam bakłażana, mielić mięsa mi się nie chce, więc przypomniałam sobie „australian pie” z zielonym groszkiem puree, ale i groszku mam za mało w zamrażarce. (Dopisałam do karteczki zakupowej).
A skąd się wzięło to ciastko australijskie? Ano w linii prostej, od zapiekanki pasterskiej ze Szkocji. No to zapiekanka! W garnku rumienię na smalczyku gęsim (bo mam!) cebulę z czosnkiem i wrzucam drobno pokrojoną jagnięcinę. (Kupiłam w Lidlu, częściej bywa w Auchan) nasza, polska, nowotarska. Lekko podsmażam i wrzucam niezbyt drobno krojoną marchew, pietruszkę i pora, oraz garść fasolki zielonej, szparagowej, bo się pałętała po zamrażalniku. Będzie warzywniej i kolorowej. Oraz trzy plastry pomidora, co się ostały po śniadaniu.
Żeby powiało smakowiciej, dorzuciłam szczypty: pieprzu cytrynowego, gałki muszkatołowej i kuminu, ale takie maluśkie, żeby tylko snuły się gdzieś w tle smakowym a nie zdominowały jagnięciny. Jako płyn – czerwone wino, bo też mam. Może być woda, bulion, coś mokrego 😊 Oczywiście sól wg uznania. Gdy się uduszą do miękkości, ugotuję stare, mączyste ziemniaki, przepuszczę przez praskę, dodam masło i zamiast brytyjskiego cheddaru (nie mam) inny żółty z lodówki. Także spory zuchelek masła i …łyżka szpinaku bo mi został z wczoraj, ziemniaki będą z zielonym zabarwieniem.
Wymoszczę też owym masłem szklaną brytfankę. Na spód nałożę mięso z warzywami, które w końcówce duszenia odparowałam, żeby sosu za dużo nie było, i przykryję kołderką z ziemniaków. Na wierzch sypnę starty parmezan, bo też mieszka w lodówce i wypada go zużywać. I do zapiekania! Aż się wierzch zrumieni. Do tego polski akcent – mizeria i śliwki na półsłodko z octu. Bo są w piwniczce. I już! - Kochanie! Obiad!
Małgorzata Kalicińska