Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same. To było niebywale piękne doświadczenie. Restauracyjne i życiowe. Amaro, szacunek.
Miesiąc: czerwiec 2019
Ziołowe bukieciki
W bukiecie są: gałązki lubczyku, selera pietruszki i koperku. Zawiązane nicią bawełnianą i schowane do papierowych torebek śniadaniowych zalegają zamrażalnik na zimne czasy.
Szczupak lub lin
Szczupak lub lin. Legendy o prapoczątkach i nazwach miast bywają ciekawe. Np. miasteczko Goniądz – król pewien goniąc jelenia…. Czy jakieś inne Wam znane, to opowieść, legenda. Waldek Sulisz podrzucił mi opowieść o nazwie LUBLIN. A jak sprawdziłam, legend jest kilka – carska, rybna, książęca i od słowa lubić, a znawcy źródłosłowów mają też swoje, inne pomysły.
Zobacz, jak Małgorzata Kalicińska wyciąga szczupaka
Mnie najbardziej podoba się legenda rybna: „Jakiś książę Polski przybył tu pewnego czasu do nowej osady celem nadania jej nazwiska. Książę ten rozkazał zapuścić sieć w rzece Bystrzycy i oznajmił zebranemu ludowi, że nazwisko pierwszej złowionej ryby będzie nazwą powstającego grodu. Lecz gdy wyciągnięto niewód, a w tym ukazał się szczupak i lin, zaszła sprzeczka, której ryby nazwisko nadać miastu. Po długim namyśle rzekł książę: «Któraż z tych będzie pierwszą? Szczupak LUB LIN? Szczupak jest wilkiem rzecznym, nie chcę, aby mieszkańcy tej osady byli jemu w obyczajach podobni; lin ryba łagodna, a zatem wybierajcie z dwojga, co nam Pan Bóg nadarzył: szczupak LUB LIN, niechaj Lub-linem zowie się wasze miasto. Tak Lublin od ryby wziął swe nazwisko”.
***
Przy okazji odpadł szczupak, mężna, drapieżna ryba, bohaterka wielu baśni, zwłaszcza wschodnich. Pyszna ryba! Broniąca się przed wędką dzielnie, boleśnie zraniona haczykiem nadal walczy! Nawet już na talerzu, bo w grzbiecie ma zdradzieckie ostki, cienkie i nie do wyłuszczania nawet po wyfiletowaniu. Jeśli nawet kucharz zechce, to musi z ryby wyciąć cały ten pas zawierający ostki, bo tak sztuka po sztuce jak np. u łososia pęsetą, nie da się! Gdy owa ostka wbije się w trzon języka czy przełyk, dramat i mus jechać do laryngologa czy chirurga na Ostry Dyżur! Jak mówił Mieczysław Gładkowski znad Biebrzy, gospodarz, u którego, jako berbeć spędzałam wakacje z rodzicami:
„ryba po to ości ma, żeby ją powoli i dostojnie jeść”.
Tamtych, biebrzańskich szczupaków nie pamiętam, bo mi ich nie dawano ze względu na owe ostki. Mogłam się zadławić, a do szpitala w Białym (Białymstoku) daleko. Za to pochłaniałam małe płoteczki, karaski, krasnopiórki i inny drobiazg który mama wyflaczała drobnym, ostrym nożykiem i w całości, z głową i łuskami rzucała na wrzący smalec. Smażyły się szybko „na fryteczkę”, i takie chrupiące z chlebem jedliśmy siedząc pod wieczór na schodkach domostwa – senne i zmęczone sianokosami, kąpielą w rzece i ganianiem po wsi. Smażone szczupaki, liny i jazie, minogi, okonie i sumy jedli dorośli.
***
Nawrzucałam do własnego stawów narybku tak, żeby były też drapieżniki, dla zachowania równowagi. Dzieciaki z sąsiedniej wsi złowiły dla mnie 10 szczupaków w pobliskiej rzeczce. Rybki wielkości długopisów dorzuciłam kilka lat temu, do stawu. Żyjący jeszcze wówczas Krzysiek postarał się o kilka okoni, a reszta to kilka karpi, kilka jesiotrów (kupiłam na targu!) sumy dwa może trzy, a resztę naniosły kaczki na nóżkach i kuperkach – karasie, może też jakieś klenie… Płotek nie ma. Amur jeden, który pożarł już wszystko co rosło w tym stawie, więc poluję na niego od dwóch lat intensywnie (ale niezdarnie), żeby go wywieźć w kastrze murarskiej do innego, większego stawu z ogromna ilością zielska. A ten się nie daje, no!
***
Przedwczoraj przyjechały do nas młode małżeństwa na weekendowe lenistwo. Poprosiłam Mateusza, że „uzbroił” wędkę wnuczki, czasem odławiamy trochę karasków i zanoszę do bajorka na łąki – dla boćków i żurawi. Mateusz znalazł też inną wędkę, z urwanym haczykiem, a w koszu z utensyliami wędkarskimi wpadła mu do rąk mała błystka. Założył ją. Dla zabicia czasu porzucał wędziskiem. Efektem był spory szczupak, a że równowaga musi być w stawie, odłowiliśmy go na … spożycie. Za dużo tych drapieżników, bo młode widziałam… Trzeba odławiać. Towarzystwo wychowane raczej na łososiu i sushi, uraczone zostały świeżym szczupakiem saute. Sprawiłam go jak należy i podzieliłam na półdzwonka (bo za mało byłoby całych dzwonków). Te osoliłam, i oprószyłam mąką ryżową. Na żeliwnej patelni mocno rozgrzałam masło klarowane i łyżkę oleju z pestek winogron, zatem położyłam półdzwonka i porządnie obsmażyłam. Tak, do chrupiącej, ale niezbyt mocno zrumienionej skórki. Wjechał na stół… Cmokaniom i zachwytom nie było końca. Dziękuje Ci szczupaku! Szacunek, drapieżna rybo!
Małgorzata Kalicińska
Fot. wedkuje.pl – tam o rybach drapieżnych i łagodnych