Uruchomiliśmy z moim Ślubnym Szczęściem i naszymi przyjaciółmi Ewą i Piotrem weekendowy biesiadownik pod nazwą Linie w Ogniu. Kuchnia historyczna. Zrobiliśmy to latem, a tu jakby nigdy nic przyszły Święta. Ten czas kręci się w tak szybkim tempie, że nijak za nim nadążyć nie można!
Najpierw dziewczyny rzuciły się lokal przyozdabiać. Ewa ponaciągała z okolicznych drzew jemioły, pozawieszała gdzie mogła, potem przyszła kolej na świerkowe gałązki, też ozdobiły okna. Do tego jeszcze w centralnym miejscu przed drzwiami stanęła choinka w wiadrze. Mam bowiem nadzieję, że przeżyje i wystawię ją do ogrodu. Do tego wszystkiego girlandy lampek i można było uznać, że świąteczna atmosfera zapanowała w Ogniu. Gwoli wyjaśnienia nazwa wzięła się stąd, że wszystko co robimy na ciepło jest przygotowywane na żywym ogniu, w dwóch „angielkach”, dwóch piecach chlebowych i na grillu, kuchnia historyczna, bo korzystamy z przepisów przodków.
Święta jednak to specyficzne i jak tu zrobić śledzia z grilla? No właściwie byłoby można, ale tak naprawdę po co? W zasobach mamy przyjaciół, najwybitniejszych polskich szefów kuchni. Odwiedził na nas Mistrz Patelni z zachodniopomorskiego Andrzej Szylar. Miszcz ci to nad miszcze! Jak chcesz Szanowny Czytelniku sięgnąć do głębin jego wiedzy zajrzyj na fecabooku do Śledziożerców a naczytasz się tyle, że śliną klawiaturę zabryzgasz. Z takimi też fantazjami zjechał w Wielkopolskę do naszego Linia. Zamknął się w kuchni i zaczął czarować. Nagle spod jego palców zaczęły wyskakiwać pierogi, ale czarne ci one były! Okazało się, że do ciasta dodał czegoś z kałamarnicy. Śledź z wody, ona z wody to się nie gryzły.
Ryba była pięknie sfiletowana, wymoczona z nadmiaru soli w mojej, koziej serwatce i pokrojona w drobną, piękną kosteczkę, złamana cebulą. Wszystko to pięknie doprawione młotkowanym pieprzem i świeżym rozmarynem. By zaś trzymało się kupy, dołożone kurze żółtko. By na talerzu błyszczały różne kolory pojawił się śledź karmazynowy. Andrzej wykorzystał moje kiszone buraki i najpierw wymoczył śledzia w kwasie, potem pokroił w paski i dołożył skarmelizowanego buraka na miodzie. Do tego wszystkiego dołożył uturlane przez siebie kuleczki. Okazało się, że to zsiekany śledź z jakiem i tartą bułką i cebulką, obsmażony na złoto i następnie wrzucony na jedną dobę do zalewy sporządzonej z winnego octu, z kilkoma łyżkami balasamicznego. Półmisek, na którym to wydawaliśmy, prezentował się bajecznie. Andrzej zaś uśmiechał się pod wąsem mówiąc, że przecież to nic takiego, to wszystko łatwizna i prostota.
Kuchnia wszak nie znosi udziwnień i wielkich kombinacji. Najlepiej rach ciach, gdy pomysł w głowie błyska i na stół.
Nasi świąteczni goście zażerali się wprost tymi smakołykami, smętnym wzrokiem patrząc na pustoszejący talerz, że im czuć go malizną. Na naszym domowym, wigilijnym stole też śledzia zabraknąć nie może. Pojawi się zaraz po opłatku rozpoczynając wigilijną wieczerzę. Wam też Szanowni Czytelnicy życzę wszystkiego co najlepsze z okazji tych jakże ważnych, rodzinnych Świąt. Gdy zaś losy Was rzucą w wielkopolskie strony zajedźcie na nas, do Linia w gminie Lwówek w powiecie nowotomyskim. Podejmiemy Was godnie i na bogato potrawami, które powstaną na Waszych oczach, przygotowane na żywym ogniu!
Marek Grądzki