Rubinowy Narol

Teraz zdaje się końcem świata. A przecież ledwo 70 lat temu był tego świata początkiem. Wierzę, że te czasy wrócą. Bo bliżej są, krok po kroku bliżej.

Pałac w Narolu do dziś wyznacza w Narolu porządek świata, jak i bar Rubin

Jeszcze tylko kiedyś zniknąć musi ta upokarzająca nas wszystkich polsko-ukraińska granica. Ale to robota dla polityków i choć jeszcze nie widzę takiego, który by to był w stanie zrobić, to wierzę, że jak wiele innych cudów i ten za mojego życia nastąpi.

Narol jeszcze niedawno był w Polsce centralnej. Dlatego też tamtejsi gotowali tak, by ich kotlety, barszcze, żurki, grochówki i kiełbasy można było wieźć do Sèvres i za pieniądze pokazywać jako wzorzec polskiego smaku.

Nie wiem. Nie wiem od kogo ale, wiem kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Jurku Rubinie. Lat temu było z 20, było lato, a rozmowa była o pierogach z jagodami. Ja wspominałem najpierw ciasto mojej babci Teresy, potem parowańce z jagodami, którymi karmiono mnie w Chmielku w domu mojej pierwszej żony.

 

Interlokutor zadał pytanie. – A w Narolu u Jurka Rubina był ? He?
⁃ No nie był.
⁃ To co się młokosie (ach jak tęsknie do tych czasów – west. aut* westchnienie autora) mądrzysz…
Chociaż jestem zarozumiały z przyrodzenia, wszystko zrobię, by nie być zarozumiałym nad przyzwoitą miarę.

Tom wziął i pojechał. A tam…
⁃ zjecie jeszcze fasolki po bretońsku, nic w niej złego. Swój boczek i wywar na golonce,
⁃ a kaszankę tak zapiekam, by się pod blachą robiła taka zawinięta we wstążeczkę przywarka,
⁃ spróbujcie tej wody z kega,
⁃ teraz mam sezon, rydze smażone na maśle z pietruszką daję zamiast ziemniaków,
⁃ jakiś czas temu dodałem mięsa z indyka do kiełbasy i teraz robię już tak cały czas,
⁃ to może żurawinowki?

Co to za miejsce! Prosta kuchnia, ale spróbuj ją przyjacielu zrobić tak smacznie jak nie jesteś Jurkiem Rubinem. A ta reszta wydawana w pocałunkach Renatki? Ileż tam godzin się przesiedziało, z jakim podziwem patrzyło się na Jurka i jego minę kiedy serwował komuś zapiekankę czy innego burgera. Miał, miał i takie rzeczy w menu. Ale to dla gości co przychodzili na kufel Leżajska.

Dla nas było zawsze coś nadzwyczajnego. Zrazy, marynowane opieńki, smażone rydze, przepiękna golonka.

Zjadłbym teraz boczku wyciągniętego z żurku, któremu oddał nieco tłustości i aromatu z wędzenia. Zjadłbym mielone. Z wierzchu sprężyste w środku niemal maślane. Usmażone w punkt bez śladu suchości, do tego chrzanowa ćwikła. Albo salceson, albo żeberko z frędzelkami zczipsowanej kapusty kiszonej. Przecież tamte sosy mógłbym spijać wprost z rondelka. Przecież ogórkowa na szpondrze…

Kilka razy jadąc na Ukrainę zastałem lokal pusty.
⁃ Dzwońcie proszę. Ja już zostałem tu sam, sam obsługuję nie mam siły siedzieć długo. Tuż po obiedzie zawijam się do domu. Ale dla was zostanę – do popołudnia i do wieczora.
Pisząc ten tekst szukam dziury w kalendarzu i pretekstu, by Rubinowy Narol zahaczyć.

Zbigniew Kmieć

Na fotografii: Kamienna kolumna św. Floriana (1800r.) w centrum miasteczka 

 

2 komentarze do wpisu „Rubinowy Narol”

  1. Żurek, żurek jeszcze !!! Albo gołąbki w sosie grzybowym i galareta na wynos. Kiedyś nawet udało mi się żurawinówki popróbować.

    Odpowiedz
  2. Moja żona z Jezierni k/Tomaszowa L. Ja ze Starogardu Gd. na Kociewiu. Będziemy za dni parę objeżdżać rowerami wszystkie te strony z Narolem włącznie . Z pasją !!!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz