Aktorzy lubelscy kochali knajpy. Nie te porządne, ale te podrzędne. Na topie wcale nie był Tip Top, ale knajpa “Pod karasiem”. Piotr Wysocki, aktor znakomity mówi, że mówiło się: Idziemy do pana magistra Karasia.
Włodzimierz Wysocki występował w Teatrze Osterwy razem ze Stanisławem Mikulskim. – Staś był wielkim smakoszem. Dużo jadł. A jaką figurę miał! Jak siadaliśmy do kaczki, to mówił: Co to jedna kaczka dla nas dwóch. Potrafił sam jedną zjeść. Jak robiłem imieniny i koledzy wiedzieli, że wpadnie Staszek Mikulski, to żartowali, że trzeba szybko dobre rzeczy jeść, bo zaraz znikną ze stołu – opowiada Włodzimierz Wiszniewski.
Teatr od kuchni pulsował smakami, aromatami i rozmowami przy kieliszku mocno zmrożonej wódki. – Z Aleksandrem Aleksym wpadaliśmy na setkę i jajeczko do małej knajpeczki na Narutowicza. Zapraszał Aleksy. Zjedliśmy co trzeba, Aleksander mówił: To teraz zapłać – śmieje się Włodzimierz Wiszniewski. Z rozczuleniem wspomina obiady u cioci Morowej na Krakowskim Przedmieściu. – Była niesamowita. Łączniczka Kedywu. Kiedy bezpieka wpadła do jej domu z zamiarem aresztowania, powiedziała, że jest służącą, wypiła z nimi litr spirytusu, ledwo wyszli na nogach. Jakie schabowe nam robiła, jaką wątróbkę. I to było naturalne jedzenie – dodaje Wiszniewski. Najlepsza kuchnia? – Jasne, że w „Europie”. Świetny forszmak w koszyczku z ciasta i zraz po węgiersku z kluseczkami. Takich zrazów już potem nigdy nie jadłem.
Nazywam się Hans Kloss
Stanisław Mikulski pochodzi z Łodzi. W Lublinie na scenie Teatru Osterwy występował w latach 1951-64. Z tego czasu najbardziej ceni sobie rolę Mackie Majchra w „Operze za trzy grosze”, Żewakina w „Ożenku” Gogola, Jargona w „Otellu” Szekspira. – Był amantem, kobiety kochały się w nim na zabój – wspomina Włodzimierz Wiszniewski.
Był też dobrym aktorem. Zawodu uczył się u Zofii Modrzewskiej, żony Leona Schillera i od Maksymiliana Chmielarczyka, wieloletniego dyrektora sceny lubelskiej. Mikulski mieszkał na dzisiejszym Placu Zamkowym, dokładnie naprzeciwko muzeum. – Czasami po spektaklu robiliśmy balangi, z wódką, ale w prywatnych mieszkaniach, nieraz do czwartej, piątej rano. Ale już o godzinie 10 wypachnionym, wygolonym szło się na próbę – wspomina w książce „Lublin od kuchni”.
Stanisław Mikulski jadał w „Lubliniance” i „Europie”. Lubił zrazy po wegiersku z kluseczkami, które – jak wspomina – były tam wspaniałe. W „Europie” zamawiał świetny forszmak. Na kawę i coś słodkiego wpadał do kawiarni „Ewa” przy Kołłątaja.
Pan Tosiek przepadał za ozorkami
Wielkim smakoszem ozorków jest Jerzy Rogalski, dziś chyba najpopularniejszy aktor Teatru Osterwy. – Lubię dobrze zjeść. Może dlatego, że mój ojciec znał się na masarce, pomagałem mu wyrabiać wędliny – mówi Jerzy Rogalski, słynny „Pan Tosiek” z serialu „Plebania”. Rogalski raczej stronił od knajpianego życia. Jak każdy z aktorów, zaglądał do popularnej „Nory”, która była pierwszym klubem środowisk twórczych w Lublinie. Wejścia pilnował najprawdziwszy wykidajło, panowała tam atmosfera rodem z „Zaklętych rewirów”.
– Zawsze szukałem małych knajpek z domowym jedzeniem. Pamiętam jedną na ulicy Narutowicza. Wchodziło się po schodkach, na półpięterko, lubiłem zamówić sobie ozorek w sosie chrzanowym lub sztukę mięsa z warzywami – opowiada Rogalski.
Aktor cenił sobie także restaurację „Jadłodajnia Ludowa” przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie serwowano bardziej dietetyczną kuchnię.
Piotr Wysocki
Kopalnią wiedzy o gastronomicznym i teatralnym życiu Lublina jest Piotr Wysocki. Nie ukrywa, że najlepszą kuchnię miała „Europa”. – Było tam specjalne, zamykane pomieszczenie dla wtajemniczonych. Na osiem miejsc. Z bufetem dobrze był zaprzyjaźniony mecenas Rejniewicz, którego bardzo cenił szef kuchni. Zawsze coś dobrego mu wyszykował. Mecenas wódkę popijał „Perłą”. Kiedy z zagranicy przywoziłem mu różne piwa mówił: Ty się nie wygłupiaj. Nie ma to jak smak „Perły”.
W Europie podawano zrazy, popisowym daniem był sandacz po polsku. – Dużym wzięciem cieszył się kotlet schabowy, czasem podawano bardzo dobry szaszłyk. To była kulinarna frajda. Rarytasem był de volaille. Robiony z piersi kurczaka z kostką. Wieczorem, zwłaszcza w sobotę do „Europy” było się bardzo trudno dostać. Knajp było bardzo mało, miejsc było mało. Się czekało pod drzwiami, żeby można było się dostać do środka.
Piotr Wysocki z rozrzewnieniem wspomina także „Polonię” . – Było tam niezwykle smaczne jedzenie. Pięterko w dół i byłeś w kulinarnym raju. Aktorzy lubili golonkę, na którą chodziło się do „Rzemieślnika”. – Lokal mieścił się na pięterku, w jednym z pawilonów stojących pomiędzy ulicą Świętoduską i Lubartowską. W środku były trzy, cztery stoliki – wspomina Wysocki. Restauracja Rzemieślnicza, bo tak nazywał się ów przybytek; serwowała golonkę z puree grochowym.
Ulubioną aktorską knajpą była restauracja „Śródmiejska” mieszcząca się przy ul. Narutowicza, tuż obok teatru. – Kupowaliśmy kaczkę czy gęś, zanosiliśmy do restauracji, kucharz nam przyrządzał – opowiada Wysocki. Obok mieścił się barek, gdzie na stojącą można było napić się wódki. Barek miał wzięcie, aktorzy nazywali to miejsce „Klatką lwa”. – Bo jak siedzieliśmy w „Śródmiejskiej” to z klatki dochodziły ryki. Z małych knajp pamiętam lokal „Pod kaczuszką”, gdzie dawano dobry drób.
Ale najbardziej kultowym miejscem była restauracja „Pod karasiem”. Mówiło się: Idziemy do pana magistra Karasia, do pana doktora Karasia, do pana mecenasa Karasia. Pan Karaś miał kilka ciepłych i serdecznych określeń. To była podrzędna speluna z atmosferą. Pamiętam paskudne stoliki z metalowymi nóżkami. Tam śmierdziało rybą. Siedział tam zawsze tłum ludzi, panował klimat meliny. Tam się chodziło przede wszystkim na rybkę, bardzo przyzwoicie przyrządzoną i bardzo smaczną. Zapraszał nas tam spontanicznie Jerzy Torończyk, dyrektor teatru… Te czasy nie wrócą.