Bohaterkami Lilki są Marianna i jej siostra Lilka. De facto pierwowzorem Lilki była moja sąsiadka Majeczka, Maisia, Mania. Krucha, drobna, z nieudanym życiem osobistym, śliczna, zawsze zadbana, prostolinijna i… kochana taka.
Najpierw, dawno temu, nie lubiłam Jej, ale kiedy przyszła do nas (mieszkała po sąsiedzku) i położyła na stole bezceremonialnie swój zdrowotny problem, zaczęła się między nami przyjaźń. Kochałam Ją jak siostrę, opiekowałam się Nią zdobywając różne adresy, leki, i po prostu – towarzysząc w chorobie. Mania oddawała tę miłość troską i opieką… życiową. Robiła mi manicure i pedicure na tarasie w słońcu, rozmawiała nie tylko o swoich sprawach, ale też interesowała się moimi. No i gotowałyśmy wspólnie. Mania umiała i ja umiem być oszczędną. Zazwyczaj więc nasza kuchnia była prawdziwą bieda-kuchnią – prosta zacierka ze skwarkami i koprem, placki z jabłkami, kasza gryczana z kefirem i jajem. Ale czasem, gdy ja byłam przy pieniądzach – było szaleństwo. Przywoziłam z Mazur wędzone węgorze, które ona uwielbiała, albo polędwicę wołową na bajecznego tatara, którego tylko ona umiała tak świetnie ukręcić widelcem z jajem i dodatkami. Zdarzało się, że mój były mąż kupował jej szwedzkie małże i z radością patrzyliśmy jak Majka je z apetytem pochłania.
Dzisiaj pada i zimno jest. Do sklepu nie chce mi się jechać, więc ugotowałam zacierkę majeczkową. Prostą bieda-zupę, która nie powinna iść w zapomnienie, mimo że ma „groźne” składniki. Czyli łyżkę odsączonych skwarek z surowej słoninki, ziemniaki i zacierki – czyli ten wyklęty gluten! Ale kto by się przejmował? Raz na jakiś czas można! Oto prosta, wsiowa zacierka: Garnek z wodą i tyle wody ilu zjadaczy, czyli na nas dwoje – ponad szklanka, a to i tak dużo, ale mniejszego garnuszka nie mam. Do wody wrzucam pokrojonego w kosteczkę ziemniaka. Solę solą morską. W filiżance zagniatam kluseczki – zaciereczki z łyżki mąki pszennej i żytniej. Tytko ciut wody i kilka kropel oliwy, żeby ciasto zrobiło się ścisłe. Najpierw mieszam je pałeczkami, aż się zrobi taka guła z ciasta, a potem ręcznie. Teraz do miseczki z odrobiną mąki ziemniaczanej „scykam” (po góralsku!) zacierki, czyli formuję palcami urwane maleńkie spłachetki ciasta we wrzecionka. Co jakiś czas mieszam w miseczce, żeby je mąka oblepiła. W tym czasie ziemniaki już prawie ugotowane, więc wsypuję kluseczki – po małym kieliszku (jakie miarki! Jak dla krasnali, no ale mówiłam, że nas tylko dwoje dzisiaj) na osobę. Na małej patelni smażę skwareczki. Dosłownie kilkanaście, z siekaną małą cebulą i odsączam tłuszcz. Wrzucam do zupy. I teraz ukochany dodatek Majki – garść siekanego kopru. I już… Na drugie danie fasolka szparagowa z jajem i jednym ziemniakiem. Do tego kefir. Sami hodujemy z ziaren kefirowych, pyszny! I dzisiaj tak biednie, pysznie, we dwoje. Z Majką w moich wspomnieniach.
Małgorzata Kalicińska