Kiedy kilka ładnych lat temu po raz pierwszy stanąłem przed otwartą trumną biskupa Andrzeja, który przed wiekami miał zwieźć do lubelskiego klasztoru O.O. Dominikanów relikwie Krzyża Świętego, potem zuchwale chciał je podzielić i część do Krakowa wywieźć – wyobraziłem sobie, jak potajemnie wyjmuje święte drzewo z relikwiarza i uderza w nie dłutem. Po wyjściu z krypty myśl o podłużnej rysie na krzyżowym drzewie stała się moją obsesją, jaką bywa czasem zobaczona raz w tłumie kobieta. Wielokrotne rozmowy z klasztornymi braćmi, wspominającymi skradzione w 1991 r. relikwie tylko wzmocniły obraz. Pęknięty krzyż pojawiał się w moich snach, ale nic nie wróżyło tego niesamowitego dnia, kiedy na własne oczy zobaczyłem, jak wyglądało święte drzewo, przez wieki schowane w relikwiarzu….
A wszystko zaczęło się w 1253 roku, kiedy w Lublinie zjawili się polscy dominikanie, by wraz ze św. Jackiem założyć tu pierwszy kościół i klasztor. Wędrując z Krakowa na Litwę i Ruś, musieli wędrować przez Lublin, gdzie istniał już gród, zamek i siedziba archidiakona. Ponoć zatrzymali się w kościele św. Mikołaja na Czwartkowym Wzgórzu. Przed ich oczami rozciągało się zamkowe wzgórze, zwodzony most i gród, obwiedziony murami. Czy wtedy ich uwagę zwrócił plac szeroki i wielki nad stromą skarpą zawieszony? Czy przypuszczali, że sto, a może dwieście lat później biskup Andrzej zwiezie do Lublina relikwie krzyża, na którym umierał Chrystus? A klasztor, stojący w tym miejscu, stanie się miejscem pielgrzymek i znakiem spotkania nieba z ziemią.
Święte gwoździe
Najstarsze przekazy o odnalezieniu krzyża, na którym umarł Chrystus – wspominają przybycie cesarzowej Heleny do Jerozolimy, odszukanie trzech krzyży oraz cudowną historię uzdrowienia umierającej kobiety. Miało stać się to w 326 r Cesarzowa miała zidentyfikować krzyż Chrystusa po tabliczce, odnalazła również Święte Gwoździe, przytrzymujące jego ciało. W miejscu znaleziska nakazała wznieść świątynię. Krzyż został podzielony na części, stając się dla chrześcijan na całym świecie najbardziej przejmującą pamiątką po Chrystusie.Cząstki krzyża trafiły do Polski w I połowie XII w. Najwcześniej do średniowiecznych opactw i klasztorów. Szczególną wagę zyskał kult cząstki, przechowywanej w opactwie benedyktynów na Łysej Górze.
Cuda
Kiedy do lubelskiego klasztoru trafiły relikwie, będące jednym z dwóch największych ocalałych fragmentów krzyża – za jego sprawą w Lublinie zaczęły się zdarzać cuda… Dłutem w drzewo krzyża Cudowną historię sprowadzenia relikwii wymalowano na obrazach, tkwiących za głównym ołtarzem. Oto Andrzej, biskup kijowski, zwiózł je do Lublina, by dalej umieścić w Krakowie. Skrył je potajemnie w powozie, ale konie ruszyć nie chciały. Skoro biskup wysiadł z powozu i relikwie wyniósł, konie ruszyły. Kiedy i za drugim razem zdarzyło się to samo – biskup uznał w tym zdarzeniu wolę Bożą i drzewo krzyża w Lublinie pozostawił.
A więc stanąłem przed trumną biskupa Andrzeja. Tego Andrzeja, co później poproszony przez plebana z kościoła farnego o cząstkę świętej relikwii, bierze dłuto i uderza w drzewo krzyża, by je rozdzielić. Drzewo pęka, ale dłuto ześlizguje się i przebija na wylot dłoń biskupa. Tego biskupa, co przerażony pada na kolana i w pokornej modlitwie przeprasza Boga za swój upór. I staje się cud. Doznaje natychmiastowego uzdrowienia skaleczonej dłoni…
A więc to Ty?
Zaledwie dwa metry posadzki z pokrzywionych cegieł. Nad otwartą trumną draperia z czerwonej tkaniny. A w trumnie? Najpierw zobaczyliśmy biskupi strój, który skrywał biskupa Andrzeja. W miejscu, gdzie powinny być nogi, dwie skrzyżowane piszczele.Dłonie schowane w rękawach. Biskupia tiara. Stuła. Zaraz, zaraz, a gdzie twarz? Pod tiarą nie było nawet czaszki. A więc to Ty, biskupie Andrzeju, który otoczyłeś opieką święte relikwie. Pilnowałeś je do samego końca. Byłeś ich strażnikiem. Do 1991 roku, kiedy skradziono je zuchwale. Czy bezpowrotnie?Po wyjściu z krypty myśl o podłużnej rysie na krzyżowym drzewie stała się moją obsesją, jaką bywa czasem zobaczona raz w tłumie kobieta o tajemniczej urodzie lub złowiony z okna pociągu krajobraz.
Na tropie Relikwii
Pamiętnego ranka, kiedy jeden z zakonnych braci zobaczył sforsowaną kratę do kaplicy, a potem z bólu zadrżało mu serce, gdy na ołtarzu nie było relikwiarza, co przez wieki chronił Lublin – w klasztorze zapanowała żałoba. – Wspomnienie tego dnia to rozdrapywanie ran. Zdarzało mi się przez kilkanaście godzin trzymać relikwiarz, by mogły go dotknąć tysiące rozmodlonych ludzi. A tu, Boże daj z tym wytrzymać, taki cios. W samo serce – mówi ojciec Waldemar Kapeć, co z lubelskich Dominikanów o Świętych Relikwiach wie najwięcej.– Gdyby jakimś cudem odnalazły się za naszą granicą i nigdy nie miały tu wrócić, to chciałbym jednego, żebyśmy mogli je raz w roku wypożyczyć i podczas odpustu wystawić – mówił ojciec Hieronim Kaczmarek, przeor lubelskiego klasztoru
Gdzie dziś są relikwie, nie wie nikt. Czy wywieziono je za wschodnią granicę. Czy, ukryte w Lublinie, czekają na sposobność wywiezienia?– Choć śledztwo w tej sprawie zostało umorzone, to sprawdzamy każdy sygnał, w każdej chwili gotowi do dalszych poszukiwań. Odnalezienie relikwii jest dla nas priorytetową sprawą – mówi policja.Czy po drzewie krzyża nie został żaden ślad? Chociaż mały okruszek?
A jednak jest! Oto na kilka tygodni przed kradzieżą ks. abp. Bolesław Pylak chce sprawdzić, w jaki stanie znajduje się Święte Drzewo, tkwiące w relikwiarzu.– Chciał stwierdzić, czy nie będzie potrzebny konserwator. Pamiętam, że relikwiarz został zdjęty z ołtarza. Z tyłu były specjalne drzwiczki, po otwarciu których można było dotknąć krzyża. Ale, żeby wyjąć krzyż, trzeba było relikwiarz rozkręcić. Podczas oględzin z Drzewa, na którym umarł Chrystus, oderwał się maleńki okruszek, natychmiast schowany do małego relikwiarzyka. Chronimy go jak największy skarb – wspomina ojciec Waldemar. Całun turyński Myśl o pękniętej relikwii wciąż nie dawał mi spokoju. Ojciec Waldemar potwierdził, że Święte Drzewo, tkwiące w relikwiarzu było pęknięte i związane złotym drutem.
A więc wszystko się zgadzało. Pęknięta relikwia, zuchwale skradziona w 1991 r. odżywała wciąż w moich myślach. Nie wiem dlaczego kojarzyła mi się z turyńskim całunem? Może dlatego, że już sama świadomość myśli, iż płócienne prześcieradło, w które zawinięte zostało złożone w grobie ciało Jezusa Chrystusa przechowało się do dziś – wydaje się zupełnie nieprawdopodobna…Tak jak zupełnie nieprawdopodobne wydawało mi się to, że mogłem na własne oczy zobaczyć prawdziwy wizerunek Świętych relikwii. Tak jak na turyńskim całunie, wyraźnie odbitych w skali jeden do jeden…
Tajemnica ojca Ruszla
Ojciec Paweł Ruszel był w 1611 roku świadkiem cudownego wydarzenia w lubelskim kościele dominikanów. Oto na obrazie Matki Bożej, zawieszonym w ołtarzu przy filarze – wystąpiły krople oliwy, łudząco podobne do łez.Od tego czasu stał się promotorem Krzyża św. i poświęcił mu dwa dzieła: “Fawor niebieski”, wydany w 1649 r i “Skarb nigdy nie przebrany” (1655).Do “Faworu niebieskiego”, wytłoczonego w lubelskiej drukarni Jana Wieczorkiewicza ojciec Ruszel dołączył osobną, rozkładaną planszę z odciśniętym wizerunkiem drzewa Krzyża.Żeby to zrobić, wielebny ojciec musiał zyskać pozwolenia najwyższych władz, by Święte Drzewo z relikwiarza wyjąć. A wyjąć mógł go tylko biskup. Tak też się stało. Największy skarb chrześcijańskiej Europy z relikwiarza powędrował na stół, przy którym zasiadł średniowieczny artysta, by przygotować replikę, potrzebą do wydrukowania wizerunku. Miał do wyboru dwie drogi. Albo przez kilkanaście tygodni mozolnie rzeźbić w kawałku drewna kopię relikwii, albo na samą relikwię nałożyć trochę drukarskiej farby i odcisnąć ją na papierze, a potem z tak przygotowanego “całunu” rzeźbić formę do drzeworytu…
Jakby nie było, moim marzeniem było dotrzeć do dzieła ojca Ruszla. Pamiętam chwilę, kiedy ojciec Waldemar wyłonił się z mrocznych czeluści korytarza i rozłożył przede mną niezwykłą księgę. Zaczęliśmy ją przeglądać stronę po stronie. Wśród rozlicznych wizerunków tego jednego, najważniejszego nie było. Okazało się, że w klasztorze lubelskim przechowuje się drugie, skromniejsze wydanie, już bez bezcennego drzeworytu. Gdy wychodziłem z zakrystii, poszedłem spojrzeć na portret ojca Ruszla. Uśmiechał się z obrazu bardzo zagadkowo. Czy mogło być inaczej, skoro według legendy od czasu do czasu ojciec Ruszel schodzi z nieba na ziemię i milcząco przechadza się po kościele…
Czyżby całun lubelski?
A pęknięta rysa na “Przenajszlachetniejszym Drzewie” wciąż odżywała w moich myślach. Znów stawała się obsesją, jak twarz kobiety, przelotnie zobaczonej w tłumie. Niekiedy przelotnie w moich snach pojawiał się lubelski całun: złożona na cztery części karta z wizerunkiem relikwii. I stał się cud. Zupełnie przypadkowo, podczas telefonicznej rozmowy, usłyszałem o zagadkowej rycinie, przechowywanej w zbiorach Muzeum Lubelskiego. Na której miał widnieć niezwykły obraz relikwii z lubelskiego klasztoru. Czyżbym trafił na ślad lubelskiego całunu? Zgodziło się wszystko!
Cud zdarzył się za sprawą kobiety. Nie wiem, czy tej zobaczonej kiedyś przypadkowo w tłumie. Ale smukłe dłonie tej, która za chwilę miała mi pokazać drzeworyt, odbity na czerpanym papierze – zawsze będą mi się kojarzyć z cudowną historią Świętych Relikwii.W dłoniach Renaty Bartnik, kierownika Gabinetu Rycin Muzeum Lubelskiego zobaczyłem brązowe odbicie Relikwii z naniesionymi rysami. Szczególnie z rysą pęknięcia.Zgadzało się wszystko. Pani kustosz potwierdziła, że leży przed mną osobna, rozkładana plansza z dzieła ojca Ruszla z odbiciem Świętego Drzewa w “naturalnej wielkości”. Jedyny, zachowany w Polsce wizerunek bezcennych relikwii. Odbitych ze Świętego Oryginału…
Całun lubelski
Pochyliliśmy się nad drzeworytem, który dla chrześcijan jest bez wątpienia najcenniejszą “grafiką”, przechowywaną w muzeach świata. Wpatrywałem się w ślad pęknięcia, tworzący wstęgę. Najbardziej zagadkowe okazały się odbicia, przypominające ślady gwoździ. Czyżby tych, na których wisiało cierpiące ciało Chrystusa?– Drzewo pokryte jest układem różnorodnych linii, tajemniczych odbić, z których jedno kształtem przypomina liść. Najbardziej zagadkowe wydają się odbicia w kształcie zbliżonym do koła, przypominające płaczące oko. Czy to ślad po gwoździach, nie wiadomo – tłumaczy Renata Bartnik.
A co na to sam ojciec Ruszel? Wszak to za jego sprawą do dzisiejszych czasów przetrwał lubelski Całun? W “Faworze niebieskim” czytamy, że ciało Jezusa utrzymywało się na gwoździach, wbitych w krzyż. Ojciec Ruszel szczególnie wspomina to miejsce drzewa długiego, “do którego były nogi Pańskie przybite” ( Fawor niebieski, część I, str. 21).Skoro lubelskie relikwie należały do dwóch największych części autentycznego drzewa krzyża, na którym wisiał i umarł Jezus, to jest prawdopodobne, że do ich wykonania użyto najświętszych partii krzyża – tych najbardziej nasiąkniętych cierpieniem i krwią. Wówczas w bezcennym lubelskim całunie zaklęta jest pamięć o cierpieniu Jezusa i Jego ofierze. I skoro w Lublinie nie ma już Świętych Relikwii, zostaje nam to tylko, krzyża świętego znamię…
Waldemar Sulisz
Publikacja ukazała się w Dzienniku Wschodnim.
(Fotografie: lublin.dominikanie.pl)