Wiele lat temu byłam dwa a właściwie trzy lata pod rząd pacjentką szpitala w Giżycku. To stary, przedwojenny szpital, stare mury, ale lekarze i pielęgniarki świetni. Mam dobre wspomnienia.
Jak to bywało w całej Polsce, obiady może nie były rewelacyjne, z wyjątkiem piątków. W piątki panie w kuchni robiły postne „danie za grosz”, ale robiły je tak, że było to danko naprawdę pyszne, tanie i bardzo zdrowe.
Otóż była to porcja kaszy pęczak z gulaszem warzywnym. Niby takie nic! Warzywa były pokrojone w zapałkę, albo może jednak były „starkowane” – (słowo niby nieobecne w słowniku, ale spotkałam się z nim zwyczajowo u gospodyń, więc używam). Znaczy starte na grubych oczkach – marchew, seler, pietruszka, może też cukinia? Posiekany por, troszkę pieczarek i cebula (można dorzucić plaster pomidora, który został ze śniadania).
Wszystko razem upróżone na porządnej łyżce prawdziwego masła, doprawione solą, pieprzem i ciutką czosnku z majerankiem. Woda, odrobina maggi i już! Tak uduszone we własnym sosie warzywa z kaszą były naprawdę o wiele pyszniejsze od zwyczajowych szpitalnych obiadów.
Ja dzisiaj zrobiłam podobny gulasz warzywny dodając też kawałek jabłka, bo mi się pętało pod ręką, a zamiast kaszy zrobiłam mus z selera (bo miałam pół wielkiego, to co się ma marnować?) i jednego ziemniaka (mus jest wówczas lepszy) z dodatkiem odrobiny masła z patelni stopionego „na orzechowo”. No i jakieś pozostałości brokudełka też znalazły swoje miejsce na talerzu.
I już! Do tego kefir, bo o te nasze bakterie jelitowe trzeba dbać.
Małgorzata Kalicińska