Mała rybka, duża rybka. Mama opowiadała, że podczas okupacji, w Warszawie każdy kombinował jak mógł, bo z zaopatrzeniem było bardzo źle. Oczywiście, jak kto miał rodzinę na wsi, to miał nieco lżej, a jak nie, pozostawało kombinowanie. Stąd herbata z suszonej zwiórkowanej marchwi, kawa z żołędzi, cykorii, ciasto marchwiowe, i stynki, czasem kilka (nazwa taka kilka zwyczajna, kilki) – takie małe rybki, które o dziwo można było kupić.