Radziwiłłowicz o przemijaniu

Jerzy Radziwiłłowicz w krótkiej rozmowie o pokorze, życiu, pracy i przemijaniu. Oto pierwsza z rozmów Waldemara Sulisza w cyklu “Rozmowy na prowincji”.

Osiągnął pan w swoim życiu harmonię?

– Nie wiem. Nie jestem tego pewny… Ale wydaje mi się, że po prostu trzeba robić to, co człowieka interesuje i mieć przyjaciół, z którymi się człowiek dobrze czuje. I dobre miejsca.

Pan ma takie miejsca?

– Lubię swój dom pod Warszawą. To moje, bardzo spokojne miejsce. Coraz mniej się ruszam z domu, ale co jakiś czas staram się pojechać do Lizbony. To fantastyczne, cudowne miasto, które stawia mnie na nogi. Mam też inne miejsca, do których wracam, żeby się podładować.

Jak stworzyć taki dom, że się nie chce z niego ruszać?

– To musi być wygodny dom, przyjemny dom. Z domu się nie chce wychodzić, jak jest w nim co robić. Dom to są dwie strony. Mąż i żona. Każde wnosi swój ład zaczerpnięty z dzieciństwa, potem doświadczenia. Te dwa łady tworzą ład następny, który jest nowym domem.

Co pan ważnego robi w domu?

– Zajmuję się literaturą.

A w ogrodzie?

– Ogród jest częścią domu. To jest jego przedłużenie. Meble muszą być zadbane, trawa skoszona, drzewa podlane. Naturalna kolej rzeczy.

Ma pan ulubione drzewo w ogrodzie?

– Wiele. Sam je sadziłem, przez dziesięć lat wyrosły porządnie. Lubię je. Już nie biegam po ogrodnikach, nie wyszukuję odmian różnych drzew. One sobie rosną i jakoś razem żyjemy.

W skali dnia: który moment jest najważniejszy. Poranek, wieczór?

– Nie lubię rano wstawać. Wieczór i noc lubię najbardziej. Wtedy jest już zupełny spokój, nic nie przeszkadza. Wtedy mogę się zająć tym, czym chce się zająć.

I posłuchać jak o trzeciej nad ranem wstają ptaki?

– To mi się zdarza. Doświadczam poranków, kiedy idę spać.

W Krakowie ma pan ulubione miejsce też?

– Od dziesięciu lat nie mieszkam w Krakowie. Ale sam środek Krakowa; rynek, jest takim miejscem, które porządkuje rzeczy. Przez parę lat mieszkałem tuż przy rynku, czyli w Teatrze Starym. Rynek był niemalże moim domem. Uspokajał mnie. Mój Kraków był wtedy miastem z dala od zgiełku, w którym można się było skupić na tym, co człowiek ma do zrobienia. Miastem, które nie rozprasza, miastem, które skupia. Może dlatego, że Kraków nie jest wielkim miastem. Prawdziwy Kraków mieści się w Plantach. Nie było na co się rozproszyć.

Co w życiu jest najważniejsze? Bóg, pieniądze, dom, rodzina?

– Strasznie głębokie pytania pan stawia. Nie mam takiego rankingu. Nie prowadzę takiej tabeli, nie punktuję. Co jest ważne? Wszystkie sprawy, o których pan mówi, są ważne. Jeszcze parę innych rzeczy dałoby się dołożyć. Ale to nie jest tak, że coś jest najważniejsze przez całe życie. Raz to jest najważniejsze, raz tamto… Suma jest ważna, więc nie rozkładałbym spraw ważnych na czynniki. Przecież i rodzina jest ważna, i praca jest ważna. I przyjaciele. I samotność jest ważna. Pieniądze, jeśli się nie ma do nich specjalnego przywiązania, też są ważne, bo dają pewien spokój. Chodzi o to, żeby w miarę regularnie je zdobywać. Więc wydaje mi się, że suma tego wszystkiego daje to, co chodzi nam w życiu.

Boi się pan choroby, a potem umierania?

– Pewnie każdy się boi. Trochę posunąłem się w latach, więc u mnie trochę bardziej z górki jest. Nikt nie wie, jak to będzie. Mam to szczęście, że choroby mnie omijają. Nigdy nie byłem dotknięty poważną chorobą, nigdy się z nią nie zmagałem. Podziwiam ludzi, którzy heroicznie walczą ze strasznymi chorobami. Wie pan czego się obawiam?

Czego?

– Obawiam się sytuacji, w której nagle człowiek staje się bezsilny. Poważna choroba, kalectwo, co się każdemu z nas może zdarzyć. To są rzeczy, które budzą we mnie obawę i trwogę. Nie bardzo wiem, jakby sobie w takiej sytuacji należało ułożyć stosunek do życia. I siebie. Nie wiem, jak ja bym, się zachował. Wiem, że jeżeli uda się przejść przez życie bez takich ciężkich doświadczeń, to można dziękować. Wiem też, że to takie chodzenie po ostrzu brzytwy – bo w każdej chwili może spotkać nas coś, co nagle zachwieje wszystkim. I to może być zupełny przypadek.

Mówi pan o pokorze wobec losu?

– Tak. Chodzi o przyjmowanie tego, co niesie los, z pokorą. Pokorę nazwałbym zgodą na to, co jest. Świadomość tego, że nie o wszystkim decydujemy.

Że jest jeszcze ktoś tam na górze?

– Nie wiem, na kogo pan pokazuje, nie wiem czy trzeba pokazywać tam w górę, czy w bok? Wiem, że nie wszystko od nas zależy. Tylko do pewnego stopnia jesteśmy autorami swojego losu. Bo los niejednokrotnie układa nam życie.

Rozmawiał Waldemar Sulisz
Fot. Maciej Kaczanowski. Wywiad ukazał się w Magazynie Dziennika Wschodniego

Dodaj komentarz