Choć dobiega 70 lat, w jego głosie słychać taką energię i radość, jakby szykował się do świętowania osiemnastych urodzin. Zachwyca głosem, energią i młodzieńczym entuzjazmem. Skąd mu się to bierze? – Z nieba. W cyklu Rozmowy na Prowincji z legendą polskiego rocka rozmawia Waldemar Sulisz.
Co dobrego u pana?
– Wstałem. Jest nowy dzień. Obudziłem się ze snu. Sen jest jak śmierć, a poranek jak zmartwychwstanie do życia.
Jak się zmartwychwstaje do życia?
– Jak się zobaczy ładną dziewczynę.
Jedną z płyt poświęcił pan Marii z Magdali. To była piękna dziewczyna?
– Była świadkiem zmartwychwstania Jezusa. Śpiewam o jej miłości do Jezusa i przeplatam to słowami Jana Pawła II, bardzo bliskiego mi człowieka. Śpiewam w małym kościołku schowanym pomiędzy jeziorami, gram na kościelnych organach.
W jednej z najpiękniejszych pieśni śpiewa pan: Nie dotykaj mnie Mario?
– To jest płyta o zmartwychwstaniu. I o przygotowaniu do niego.
Czy ta płyta jest modlitwą?
– Jest. Piękny krajobraz, w którym się znajdowaliśmy, wpływał bardzo pomocnie na skupienie, towarzyszące powstawaniu płyty. Moja samotność na chórze, temat, który trzeba było oswoić. Ale udało się.
Co wiara daje człowiekowi?
– Podtrzymuje na duchu pod każdym względem. Wiara w Boga jest wiarą w siebie. Człowiek jest wciąż szarpany przez niepewność i różne diabły, które go otaczają; pokusy i tym podobne zachciewajki. Jeśli masz swój rygor, swoją dyscyplinę, stawiasz sobie pewne zadania – to musisz mieć coś ponad: wiarę, która jest czymś ponad. Wiara odmieniła mnie całkowicie.
Jaki dziś jest Józef Skrzek?
– Jestem poukładany w stronę takiej szpicy, która się tworzy. Daje pierwszeństwo temu, co ważne, co jest wielką tajemnicą. A jednocześnie moją bardzo osobistą sprawą.
Jak człowiek wypada z ram, to Bóg pomaga?
– Zdecydowanie. Jak człowiek zejdzie ze ścieżki, Bóg patrzy i naprowadza na właściwy tor. Ale ludzie tego nie lubią. Kiedy moja wypowiedź w tej sprawie ukazała się w Internecie, ludzie strasznie to zbluzgali. Zostałem opluty za wypowiedź, że wiara czyni cuda. Zmieszali mnie z błotem. Zrównali z ziemią. Okazuje się, że to nie jest takie proste; że ty wierzysz. Bo ludzie mogą cię za to nienawidzić. Uważają, że wiara to jest absurd.
Zdziwiło to pana?
– Wiedziałem, że muszę być jeszcze silniejszy.
Czuł pan żal do tych, co pluli?
– Od życia dostaje się wciry. Trzeba się tego spodziewać każdego dnia. Ci, co się mizgolą, robią byle co i za byle co i byle jak – idzie im łatwiej. Natomiast przyznanie się do wiary to jest poważna sprawa.
Skąd pan bierze tyle entuzjazmu do grania?
– Z nieba. Może moja wiara czyni cuda. Ja to przeżywam, ja to wiem. Ale za to mogę dostać łomot.
Dlaczego tak lubi pan koncert na Górze św. Anny? Bo tam jest bliżej do Boga?
– Grałem tam w grocie podczas uroczystości Podwyższenia Krzyża. Zacząłem grać kiedy było ciemno. I przeżyłem moją apokalipsę. Taki moment, kiedy jedni od drugich zapalali światełko. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem sto tysięcy światełek. Szybko zamknąłem oczy. Nie wierzyłem, że to prawda. Potem zaprzyjaźniłem się z franciszkanami, dawali mi celę, żebym sobie w spokoju komponował. Na razie nie skorzystałem.
Cały świat pędzi. A pan zwalnia czas?
– Ach, to jest bardzo dobre pytanie. Bo tak mi się zdaje, że wszyscy chcą teraz w Polsce nadrobić stracony czas. Nadrabiają to, co się kiedyś nie dało. Wszyscy muszą być zarobieni, wszyscy muszą być biznesmeni… po prostu wszystko, wszystko, wszystko. Na drodze pokazujemy sobie jeden palec, napuszamy się, przeklinamy i czytamy, kto jest najbogatszy w Polsce. Albo przeżywamy, kto wygrał taniec z gwiazdami. A gdzie przyroda, a gdzie miłość, a gdzie spotkania z ludźmi?
Co z tym zrobić?
– Spuścić wodę. Powiedzieć sobie: mam czas. Chciałbym mieć spokój. Ja uciekam w góry, do lasu albo nad wodę. Do rodziny. Dużo czasu spędzam w domu z córkami. Jak tylko jest to możliwe z żoną, z mamą. Jestem rodzinny. Każdy nowy dzień to jest wielkie szczęście.
Znajduje pan czasem raj na ziemi?
– Tak. Kiedy słucham ptaków. Ptaki należą do tego raju. Fruwają… a ja bardzo lubię fruwać. Latam szybowcem, dużo latałem samolotami. Kiedy jestem bliżej nieba, czuje się jak ptak.
Często śpiewa pan “Z miłości jestem”. Miłość jest w życiu najważniejsza?
– Tak. To jest uczucie czyste i prawdziwe. Chodzi o to, żeby z miłości być. Żeby czuć się kochanym i kochać.
Rozmawiał Waldemar Sulisz, fot. https://www.basoofka.net, wywiad ukazał się w Dzienniku Wschodnim
Józef Skrzek
Polski multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor. W 1967 ukończył Średnią Szkołę Muzyczną w Katowicach w klasie fortepianu (drugi instrument – skrzypce).
Na początku 1970 został stałym członkiem zespołu Breakout, który wspomagał grając na pianinie, gitarze basowej i śpiewając. Rok później założył zespół Silesian Blues Band, w którym poza nim grali Antymos Apostolis (gitara) i Jerzy Piotrowski (perkusja). Do 1973 zespół współpracował z Czesławem Niemenem. W 1974 reaktywował zespół Silesian Blues Band, który został przemianowany na SBB. W 1980 grupa rozpadła się, a Skrzek rozpoczął karierę solową. Przez następne lata zajmował się tworzeniem muzyki teatralnej i kościelnej, reaktywował SBB i występował okazjonalnie na różnych festiwalach. W sklepach można kupić antologię jego płyt „Viator 1973 – 2007”.