Pilaw z czochem

Tak, tak, Bobek (RM) zachęcił. Zachęcił, bo wczoraj na food network odwalał koło Ałmaty taką manianę, że zachciało mi się zrobić i zjeść. Ale zrobiony porządnie! Co? Ano niezwykle kosmopolityczną potrawę Azji, Wchodu – pilaw, pilau, polou, плов, пилав. To jak z rosołem, jak smakuje, zależy od szerokości geograficznej i co tam gosposia daje w drobiazgach, co ma w jurcie, w chacie, w domu?

Czytaj dalejPilaw z czochem

Wolałabym w moim wiśniowym sadziku

Myślę o niej od jakiegoś czasu bardzo konkretnie, oswajam, jak tylko się da oswoić. Najgorzej jest nie ze swoją śmiercią, ale mojego ukochanka, człowieka który jest mi ogromnie bliski. Bez Niego życie straci barwy, tak bardzo. Mimo krótkiego naszego “MY” (zaledwie 14 lat) spletliśmy się ciasno. Lubimy się, a to równie ważne jak “kochamy”. Czasem nawet ważniejsze.

Czytaj dalejWolałabym w moim wiśniowym sadziku

Oddech od ś-wiruska

No, lubię żeby przepisy/potrawy które wszak powstawały na świecie jednak zachowały swój “trzon”. Kiedyś spisałam ponad 13 rosołów ze świata, są takie różne! Ale trzon zawsze pozostaje – woda, warzywa, białko zwierzęce.  Toczyłam swary z Piotrkiem Bikontem o rosole, – dawać liść i ziele czy nie?! On, że tak! Ja że w żadnym wypadku!  Fajnie było!

Pamiętam też jak zjadłam u babci zacierkę. Najbiedniejszą – woda, ziemniaki, skwarki i zacierki właśnie – sól i pieprz. O, matko jaka pycha! Sąsiadka, młoda i sprytna też wzięła przepis ale wróciła do babci, że jej nie wyszło. Zrobiła wywar z kurczaka na włoszczyźnie i to już było zupełnie nie to. – Zrobiłaś, dziecko, jarzynówkę na kurczaku z zacierkami – powiedziała babcia.  A do mnie dodała – To jakby śląską wodzionkę machnąć na rosole…

 

Podobną bieda zupkę – zalewajkę, mama robiła na ziemniaczkach, skwarkach, liściu i zalewała zakwasem żytnim. Sól, pieprz, czasem suszony grzyb. KONIEC!

Wszelkie inne dodatki: bekon wędzony, kiełbasa itp, to już nie jest ta biedna zalewajka. To już żurek. Zresztą na przednówku żur też jadano biedny, na samej wodzie, gdy bieda docisnęła. Pamiętam nasz wypad ze Starszakami do Chorwacji, (później to samo przeżyłam, we Włoszech, w Toskanii). Urwałam podczas spaceru liść z wielkiego drzewokrzewu laurowego, zmięłam i powąchałam. Ale mnie trzepnęło! Poczułam smak niemal, ale zapach to już z pewnością mamowej zalewajki. Ach!

Młodzieży warto wyjaśniać czym był przednówek, bieda i prawdziwy głód.  Może ta świadomość nie daje mi pola do zachwytu do “zabaw jedzeniem”, kuchni molekularnych i tych tam amouse bouche, wielgachnych talerzy z kupka czegoś “przegryzek/przekąsek od których tylko dupa rośnie.
Zalewajka na grzybku?  Hmmm może niedługo? Grzybów suszonych mam masę!
Może teraz, w TE święta, zamiast żurku?

 
Małgorzata Kalicińska

(Zdjęcie Ola Załęczny)

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Sztuka niedosytu

Do ostatniego okruszka, czyli o recyklingu też. 

Pamiętam, że na wakacyjnej stołówce raz w tygodniu był serwowany na kolację bigos – taki dziwny, bo ze słodkiej kapusty, z pomidorami i jeszcze z „czym lodówka bogata”. Trafiało tu wszystko, co było mięsne i nie zjedzone przez gości stołówki. Nie, nie żeby niedojadki z talerzy – te … Czytaj dalej Sztuka niedosytu

Wigilia nad rozlewiskiem

W kuchni pachnie rybami i wre praca kolektywna. Mama obiera śledzie i podaje Mani. Ta zaś kroi je w romby albo w makaronik i przekłada cebulą, któ­rą drobno kroi przyjezdny Fin Janne. Ma już oczy czerwone jak u królika. Paula z drugiej strony stołu blisko kuchni trze marchew na grecki sos. Ciekawe, czego doda w tym roku? Papryki? Chili? Curry? W półmisku piętrzy się usmażona ryba.

Czytaj dalejWigilia nad rozlewiskiem

Na upały

Na upały…


Nie rozumiem, jak można w upał rozpalać grilla. W tym względzie bliżej mi do Francuzów niż do Australijczyków i Polaków wielbiących mięsa z rusztu. 
Nie wyobrażam sobie tego żaru, stania i przewracania tłustych mięs, a nawet niech to będą drobiowe satay’e, czy warzywa, ale żar węgla w upały? No, nie.

Czytaj dalejNa upały

Szczupak lub lin

Szczupak lub lin.

 Legendy o prapoczątkach i nazwach miast bywają ciekawe. 
Np. miasteczko Goniądz – król pewien goniąc jelenia…. Czy jakieś inne Wam znane, to opowieść, legenda. Waldek Sulisz podrzucił mi opowieść o nazwie LUBLIN. A jak sprawdziłam, legend jest kilka – carska, rybna, książęca i od słowa lubić, a znawcy źródłosłowów mają też swoje, inne pomysły.

Zobacz, jak Małgorzata Kalicińska wyciąga szczupaka

Mnie najbardziej podoba się legenda rybna:  „Jakiś książę Polski przybył tu pewnego czasu do nowej osady celem nadania jej nazwiska. Książę ten rozkazał zapuścić sieć w rzece Bystrzycy i oznajmił zebranemu ludowi, że nazwisko pierwszej złowionej ryby będzie nazwą powstającego grodu. Lecz gdy wyciągnięto niewód, a w tym ukazał się szczupak i lin, zaszła sprzeczka, której ryby nazwisko nadać miastu. Po długim namyśle rzekł książę: «Któraż z tych będzie pierwszą? Szczupak LUB LIN? Szczupak jest wilkiem rzecznym, nie chcę, aby mieszkańcy tej osady byli jemu w obyczajach podobni; lin ryba łagodna, a zatem wybierajcie z dwojga, co nam Pan Bóg nadarzył: szczupak LUB LIN, niechaj Lub-linem zowie się wasze miasto. Tak Lublin od ryby wziął swe nazwisko”.

***

Przy okazji odpadł szczupak, mężna, drapieżna ryba, bohaterka wielu baśni, zwłaszcza wschodnich. Pyszna ryba! Broniąca się przed wędką dzielnie, boleśnie zraniona haczykiem nadal walczy! Nawet już na talerzu, bo w grzbiecie ma zdradzieckie ostki, cienkie i nie do wyłuszczania nawet po wyfiletowaniu. Jeśli nawet kucharz zechce, to musi z ryby wyciąć cały ten pas zawierający ostki, bo tak sztuka po sztuce jak np. u łososia pęsetą, nie da się! Gdy owa ostka wbije się w trzon języka czy przełyk, dramat i mus jechać do laryngologa czy chirurga na Ostry Dyżur! 

Jak mówił Mieczysław Gładkowski znad Biebrzy, gospodarz, u którego, jako berbeć spędzałam wakacje z rodzicami:

„ryba po to ości ma, żeby ją powoli i dostojnie jeść”.

Tamtych, biebrzańskich szczupaków nie pamiętam, bo mi ich nie dawano ze względu na owe ostki. Mogłam się zadławić, a do szpitala w Białym (Białymstoku) daleko. Za to pochłaniałam małe płoteczki, karaski, krasnopiórki i inny drobiazg który mama wyflaczała drobnym, ostrym nożykiem i w całości, z głową i łuskami rzucała na wrzący smalec. Smażyły się szybko „na fryteczkę”, i takie chrupiące z chlebem jedliśmy siedząc pod wieczór na schodkach domostwa – senne i zmęczone sianokosami, kąpielą w rzece i ganianiem po wsi. 
Smażone szczupaki, liny i jazie, minogi, okonie i sumy jedli dorośli.

***

Nawrzucałam do własnego stawów narybku tak, żeby były też drapieżniki, dla zachowania równowagi. Dzieciaki z sąsiedniej wsi złowiły dla mnie 10 szczupaków w pobliskiej rzeczce. Rybki wielkości długopisów dorzuciłam kilka lat temu, do stawu. Żyjący jeszcze wówczas Krzysiek postarał się o kilka okoni, a reszta to kilka karpi, kilka jesiotrów (kupiłam na targu!) sumy dwa może trzy, a resztę naniosły kaczki na nóżkach i kuperkach – karasie, może też jakieś klenie… Płotek nie ma. Amur jeden, który pożarł już wszystko co rosło w tym stawie, więc poluję na niego od dwóch lat intensywnie (ale niezdarnie), żeby go wywieźć w kastrze murarskiej do innego, większego stawu z ogromna ilością zielska. A ten się nie daje, no!

***

Przedwczoraj przyjechały do nas młode małżeństwa na weekendowe lenistwo. 
Poprosiłam Mateusza, że „uzbroił” wędkę wnuczki, czasem odławiamy trochę karasków i zanoszę do bajorka na łąki – dla boćków i żurawi. 
Mateusz znalazł też inną wędkę, z urwanym haczykiem, a w koszu z utensyliami wędkarskimi wpadła mu do rąk mała błystka. Założył ją. 
Dla zabicia czasu porzucał wędziskiem. Efektem był spory szczupak, a że równowaga musi być w stawie, odłowiliśmy go na … spożycie. Za dużo tych drapieżników, bo młode widziałam… Trzeba odławiać. 
Towarzystwo wychowane raczej na łososiu i sushi, uraczone zostały świeżym szczupakiem saute. 
Sprawiłam go jak należy i podzieliłam na półdzwonka (bo za mało byłoby całych dzwonków). Te osoliłam, i oprószyłam mąką ryżową. 
Na żeliwnej patelni mocno rozgrzałam masło klarowane i łyżkę oleju z pestek winogron, zatem położyłam półdzwonka i porządnie obsmażyłam. Tak, do chrupiącej, ale niezbyt mocno zrumienionej skórki. 
Wjechał na stół…
Cmokaniom i zachwytom nie było końca. 

Dziękuje Ci szczupaku! Szacunek, drapieżna rybo!

Małgorzata Kalicińska

Fot. wedkuje.pl – tam o rybach drapieżnych i łagodnych

Zapiekanka pasterska

Mój mąż na pytanie:
 Na co miałbyś ochotę, Słońce? (o obiad chodzi! 😊)
 odpowiada westchnieniem rozpaczy i tłumaczy mi:
 Kochana moja, a co ja mogę chcieć, skoro na nie mam twojej wiedzy, nie sięgam swoimi zachciankami kulinarnymi do twojego repertuaru, gubię się. Nie każ mi wymyślać, zrób cokolwiek chcesz, przecież nigdy nie marudzę, wszystko mi smakuje. Naprawdę! 


Czytaj dalejZapiekanka pasterska

Pularda po staroświecku

Pularda jaka jest, i co ma do tego moja mama. 

Jestem nieco uziemiona, poruszam się z balkonikiem, a mój Siwy za moją zgodą i z moim aplauzem, wyjechał na krótko na narty. Jutro wraca. Moja rodzina stale w zapytaniach „czego ci trzeba”, a znudziło mi się rżnąć stale harcerkę, więc kiedy mój Pierwszy (mąż) zadzwonił … Czytaj dalej Pularda po staroświecku

Mała rybka, duża rybka

Mała rybka, duża rybka. 

Mama opowiadała, że podczas okupacji, w Warszawie każdy kombinował jak mógł, bo z zaopatrzeniem było bardzo źle. Oczywiście, jak kto miał rodzinę na wsi, to miał nieco lżej, a jak nie, pozostawało kombinowanie. Stąd herbata z suszonej zwiórkowanej marchwi, kawa z żołędzi, cykorii, ciasto marchwiowe, i stynki, czasem kilka (nazwa taka kilka zwyczajna, kilki) – takie małe rybki, które o dziwo można było kupić.

Czytaj dalejMała rybka, duża rybka

Rosół Adeli

Wzięłyśmy wiadro i pędem nad rzekę, po ryby. Stary Wróbel jest rybakiem i ma „papiery” na połów ryb w Biebrzy. Potem odstawia je gdzieś do spółdzielni. W czwartki o siedemnastej przybija do swojej (naszej!) wsi i tam sprzedaje je „swojakom”, bo potem jest piątek i się pości. Oczywiście wszystkie chłopy we wsi chodzą normalnie na … Czytaj dalej Rosół Adeli